czwartek, 21 lutego 2013

Oliwka



                                                 Oliwki, oliwa, mydło oliwkowe...  

Stambuł - Hezarfen Ahmet Celebi


 Na zdjęciu widać wieżę Galata /most oczywiście też/. O wieży Galata wiedziałam tylko, że była zbudowana przez Genueńczyków. Zainteresowałam się nią naprawde, kiedy dowiedziałam sie, że w XVII wieku leciał z niej Hezarfen Ahmet Celebi /1609-1640/  przez Bosfor do placu Dogancilar w Uskudarze, czyli w azjatyckiej części Stambułu. Nazwisko mówi wiele. Otóż "hezarfen" znaczy "tysiąc nauk". No i ten nasz robił eksperymenty ze skrzydłami wzorowanymi na skrzydłach ptaków /orłów/ i obserwował siłę wiatru, zanim zdecydował się na lot. Przeleciał około 6 kilometrów. Jego wyczyn był obserwowany przez ówczesnego sułtana Murada IV. Murad najpierw podszedł do tego z entuzjazmem i obdarował "lotnika" trzosem złotych monet. Później pod wpływem doradców doszedł do wniosku, że taki człowiek jest niebezpieczny, że jest zdolny zrobić wszystko, co chce. W efekcie zesłał go na banicję do Algerii, gdzie Celebi zmarł.
   Historia ta została zapisana i  ma wielu zwolenników w Turcji. Jedno z trzech lotnisk w Stambule jest imienia Hezarfena.


poniedziałek, 11 lutego 2013

Kuru fasulye, męski kurczak, rosół

 Uważam, że w kuchni powinna panować rozmaitość - a więc nie tylko fasolka po bretońsku, ale i inne sposoby jej przygotowania. Od czasu do czasu pozwole sobie zamieścić jakiś przepis. I tym razem jest to właśnie kuru fasulye, czyli po prostu sucha fasola....

środa, 6 lutego 2013



Wyjazd z Warszawy
   Do Turcji miałam jechać z Ciapkiem, moim psem. Mial wówczas 14 i pół roku. Długo zastanawiałam się jak go zabrać. Śniły mi się jakieś połączenia kolejowe lub morskie. Bezpośrednie oczywiscie. I takie, że pies jest mile widziany. W końcu stanęło na samolocie, bo nie miałam na nic czasu. W ciągu dwóch tygodni musiałam opuścić swoje mieszkanie, w którym przeżyłam trzydzieści lat, załatwić transport rzeczy i dokumenty psa, który miał nie tylko dostać paszport UE, ale i specjalne zaświadczenie od lekarza powiatowego wymagane przez władze tureckie.
   Wlaściwie pakowanie pamiętam jak przez mgłę, jako że robiłam je dzień i noc. Przez to nawet myślałam, że w żaden sposób nie znajdę czasu na spotkanie w pracy. Ale poszłam i nie żaluje. Było bardzo miło. Kartka z życzeniami, którą dostałam stoi teraz u mnie na półce, a piękny obrus pasuje kolorystycznie do całego wystroju wnętrza.
   Następnego dnia rano jechałam na lotnisko - z bagazem, psem i duzym pojemnikiem dla zwierząt do samolotu. Po załatwieniu wszystkiego był moment, którego zawsze się boję tzn. te parę chwil kiedy jeszcze sie stoi z rodziną. Wszyscy wiedzą, że długo nie będziemy się widzieli i rozmowa się nie klei. W końcu się pożegnaliśmy, przeszłam wszystkie kontrole i zaczęło się  oczekiwanie na samolot.
    Raptem usłyszałam swoje nazwisko....Poszłam do stewardessy i dowiedziałam się, że niestety ten samolot, który leci ma uszkodzone ogrzewanie w luku bagazowym i nie może zabrać psa. Musiałam zmienić datę wylotu i z bardzo miłą panią z obsługi lotniska iść po Ciapka. Potem usiadłam na wózku do przewożenia bagażu i zaczęłam dzwonić do rodziny.......którą godzinę temu pożegnałam. Oczywiście nikt natychmiast nie mógł przyjechać, ale ustaliliśmy godzinę. No i było rodzinne powitanie.
   A następnego dnia była powtórka z rozrywki....Ale wylecieliśmy. Tylko z opóźnieniiem. I w Istanbule też byliśmy z opóźnieniem. Poźniej dowiedziałam się, że nie mam się co śpieszyć na samolot do Izmiru, poniewaz on też odleci z opóźnieniem....Zaczęłam się denerwować o psa, o którym nikt i nic nie mógł mi powiedziec. Na terminalu krajowym dowiedziałam się, że w Izmirze było oberwanie chmury czy coś podobnego i musimy czekać. W końcu zamiast o 20:00 wylecieliśmy o 00:30... Lotnisko w Izmirze było zupełnie puste. Zaczęłam rozglądać się za Ciapkiem. Na szczęście po kilku chwilach pojawila się klatka, a w niej pies - cały i zdrów.
   No i teraz był przed nami niemal cały Izmir do przejechania!!! Najpierw idąc wolnym krokiem poszliśmy do metra i tu dowiedziałam się, że psy w metrze nie mogą jeździć... Powrót na lotnisko i szukanie taksówki. Taksówkarz okazał się wielbicielem psów!! Najpierw pojechaliśmy na plac, który w Izmirze jest pętlą autbusów miejskich i podmiejskich. Żywego ducha nie było. I trudno się dziwić - o czwartej rano. Zrezygnowana zupełnie poprosiłam taksówkarza, aby zawiózł nas na miejsce - czyli do małego miasteczka nadmorskiego.
   O piątej byliśmy na miejscu. Taksówkarz był zaniepokojony tym, że ma mnie zostawić samą, praktycznie biorąc w nocy, z bagażami, przed domem pośrednika nieruchomości, który miał klucze do mojego domu. Po tym jak odjechał nareszcie usiadłam na walizce i odetchnęłam z ulgą - byliśmy na miejscu.
   Pierwszy pojawił się właściciel sklepu z narzędziami, farbami, kafelkami, itp. Na szczęcie mówił po angielsku. Chciał obudzić pośrednika, ale pomyślałam sobie, że może lepiej będzie nie stwarzać swoją obecnością specjalnych trudności i powiedziałam, że poczekamy. Zresztą nie trwało to długo. I wtedy ni stąd ni z owąd pojawił się pick up, na który wgramoliłam się razem z Ciapkiem, nie zwracając uwagi na pośrednika proponującego mi swój samochód.
   I krótki przejazd i jesteśmy w domu...Jeszcze tylko szybkie wyjaśnienia - gdzie korki, licznik wody, itp. i zostaliśmy sami. Spojrzałam się na ogródek - mały prostokąt od frontu - a w nim kaczki, baranek, gęsi, itp. w plastikowej folii lekko wgłębionej, bo to miał być niby staw....Później jak zobaczyłam inne ogródki, doszłam do wniosku, że właściciele mojego należeli do tej samej grupy co właściciele ogródków z krasnalami w Polsce.
   Weszłam do domu i już oczami duszy widziałam jak on się zmieni. Po pierwsze farba...Koniec z tym brudnym niebieskim. Po drugie - wyrzucić dwa regały. Na ich miejsce jakieś półki na ksiażki z Ikei. Dwa stoliczki, które lata świetności miały już za sobą należalo pomalować. To wszystko niestety musiało poczekać. Bo najpierw musiałam załatwić stały pobyt w Turcji, a jeszcze przedtem dopilnować, żeby moje bagaże wyruszyły wreszcie z Polski.